Witam
Niedziela
6 lipca w Sokolnikach była piękna, ciekawa -
kolejny raz
okazało się, że bezpośredni kontakt z ludźmi pod koniec Mszy Świętych,
to najlepsza metoda promowania "Zwiastunowi z Gór", dzielenia się
wartościami, które stały się moim udziałem. Poza tym, znów poznałam ciekawe ludzkie losy, wartościowe świadectwa - mam coraz mocniejsze przekonanie, że moje świadectwo jest wstępem do prezentacji "Zwiastunowi z Gór", a właściwie, to prezentacja jest żywym świadectwem, które powoduje dalszy ciąg wydarzeń -
umiłowany Jan Paweł II otwiera serca - zawsze wśród zainteresowanych książką osób znajduje się ktoś, kto zaczyna mówić więcej niż pozostali, dzielić się swoimi doświadczeniami, czasami radosnymi, często poważnymi, nieraz wręcz tragicznymi, trudnymi do ogarnięcia, zrozumienia ludzkim umysłem - ciężko godzić się z chorobą, odejściem najbliższych, a jednak...
- przypomniałam sobie panią, która podeszła do mnie w marcu
tego roku w kościele N.M.P.Matki Odkupiciela i Świętego Jana Bożego -
poprosiła o dwa egzemplarze książki - jeden z dedykacją
pełną wdzięczności za opiekę duchową nad synem księdzu Juliuszowi
Lasoniowi, kapelanowi Szpitala im.Mikołaja Kopernika w Łodzi - z ciepłym
uśmiechem mówiła o księdzu, który wiele czasu i serca poświęca chorym,
bardzo pomógł synowi i jej samej;
w drugiej książce poprosiła o wpis dla niej samej, uśmiechała się ciepło, ale w tym momencie pojawiły się także łzy - syn, Adam miał 33 lata, umarł rok temu.
w drugiej książce poprosiła o wpis dla niej samej, uśmiechała się ciepło, ale w tym momencie pojawiły się także łzy - syn, Adam miał 33 lata, umarł rok temu.
Dla mnie te spotkania stają się za każdym razem wielką, piękną szkołą życia, lekcją ufania Panu Bogu, Matce Najświętszej.
A
przecież każdy wie, że nie zawsze jest to łatwe, szczególnie, gdy -
patrząc od strony człowieka i jego zdolności pojmowania - często wydaje
się, że w wielu sytuacjach nie ma właściwego rozwiązania.
A
jednak, gdy serce otwiera się na Łaskę, nawet w trudnych do zrozumienia
tragediach udaje się ludziom odnaleźć sens życia, mimo wszystko - a
może właśnie w trudnych sytuacjach odnajdują wartości, które procentują
na następne lata - wiara pogłębiona trudnymi doświadczeniami to taka
pieczęć, która otwiera drogę, umacnia.
Obserwuję,
słucham osób, które podchodzą zainteresowane prezentacją książki i
czują potrzebę
opowiedzenia o czymś, co w ich życiu jest ważne -
zapisuję potem ciekawe treści, gromadzę relacje ze spotkań, dzielę się
tym, co zwróciło moją szczególną uwagę - wiele opowiedzianych przeżyć
zostaje w mojej pamięci, w sercu. Mam wielki szacunek dla tych osób.
Tym razem, po trzech Mszach Świętych, 63 egzemplarze "Zwiastunowi z Gór" trafiło do czytelników. Pogoda
była piękna, ciepło - ksiądz proboszcz Piotr zdecydował, że będę przy
stoliku z książkami na zewnątrz - Msze Święte, jak podczas całego lata,
były odprawiane przy ołtarzu polowym.
Większość dedykacji dotyczyła całych rodzin, czasem dzieci, wnuków - kilka
razy usłyszałam miłe słowa na temat prezentacji - podobnie, jak
zdarzało się w innych kościołach - że udało się wzbudzić
zainteresowanie, że słuchając emocjonalnego przekazu nie da się
przejść obojętnie, trzeba tę książkę przeczytać
-
wzruszająca była prośba o dedykację dla prawnuczka, Tymona -
oboje
pradziadkowie podeszli po książkę, gdy zapytałam, ile lat ma Tymon,
dowiedziałam się, że... cztery miesiące
- to piękne, zawsze wzruszają mnie dziadkowie, pradziadkowie, czasem
ciocie, wujkowie, którzy myślą o takich maluszkach, żeby zostawić im
coś, co może mieć wartość duchową;
-
poprosiła o wpis w książce pani o nosząca nazwisko Starzyńska -
zapytałam, bardzo zainteresowana, czy jest jakiś związek rodzinny z
Prezydentem Miasta Warszawy z 1939 roku - okazało się, że tak, mąż tej pani był spokrewniony z Prezydentem Stefanem Starzyńskim
- wspomniała, z ogromnym wzruszeniem, że miała wielkie
szczęście - była na spotkaniu z Ojcem Świętym Janem Pawłem II w
Watykanie w prywatnej bibliotece papieskiej - znalazła się bardzo
blisko, mogła dotknąć Papieża i została indywidualnie pobłogosławiona;
-
na koniec prezentacji, po ostatniej Mszy Świętej z godz.12.00, podeszła pani Lidia
- w naturalny sposób elegancka, zadbana, bardzo ładna kobieta - wydaje mi się,
że około sześćdziesięciu lat - poprosiła o dedykację dla siebie - widziałam, że chce coś opowiedzieć, czekałam bardzo zaciekawiona - tego
dnia, oprócz wpisu dla czteromiesięcznego Tymona i pani Starzyńskiej,
nie poznałam wyjątkowych, niezwykłych historii - choć każda dedykacja jest dla mnie ważna, przywiązuję wielką wagę do każdego słowa, losów ludzkich - ogromnym bogactwem jest dla mnie kontakt z czytelnikami.
Pani
Lidia opowiedziała wydarzenie sprzed około piętnastu lat - trudno mi o
tym pisać, ująć w słowa bardzo głębokie doświadczenie duchowe, które
dotyczy innej, dla mnie zupełnie obcej osoby.
Doświadczenie
niełatwe do opowiedzenia spotkało panią Lidię w miejscowości
uzdrowiskowej, gdzie przebywała na leczeniu sanatoryjnym - zapomniałam
zapytać o nazwę - któregoś dnia po południu, jak zwykle wyszła na
samotny spacer po lesie. Szła spokojnie, głęboko oddychała, wsłuchiwała
się w dźwięki przyrody - w ptaki, drzewa.
Było
cicho, spokojnie - w pewnej chwili Lidia przystanęła, rozejrzała się
wokół i poczuła w głębi
serca przedziwny spokój, który ogarnął ją
niewytłumaczalnie - nie wiem w jaki sposób to napisać - powiedziała, że jej udziałem stała się w tym momencie
wszechogarniająca pewność nieskończonej Miłości Boga do człowieka, do
świata, do każdego, najdrobniejszego życia.
Ona
do tamtej chwili żyła, jak większość ludzi - była ochrzczona, przychodziła
na Msze Święte, nie zawsze o tym pamiętała, nie angażowała się
emocjonalnie, niezbyt często myślała o Panu Bogu, modlitwie - po prostu
żyła zgodnie z tym, jak została wychowana.
Nagle, tamtego dnia, podczas spaceru w lesie ogarnęło ją uczucie po
ludzku nie do pojęcia - poczuła się kochana ponad wszystko przez Pana
Boga, zrozumiała, że nie ma na świecie niczego ważniejszego - że nie
jest istotne, co się teraz z nią stanie, czy będzie dalej żyła na Ziemi,
czy Pan Bóg ją zabierze - wiedziała jedno, że nie ma nic większego nad
Bożą Miłość i że ona sama zobaczyła świat inaczej - z wyjątkową
jasnością dostrzegła, co jest najważniejsze, zrozumiała, że ona sama
zaczyna odczuwać tak wielką miłość do wszystkiego co ją otacza - że już
nie może inaczej, musi myśleć wyłącznie o dobru, o takim życiu, które
będzie czynieniem dobra.
Pani
Lidia jeszcze przez kilka tygodni po tym doświadczeniu obserwowała u
siebie wyjątkową jasność widzenia duchowego - chyba tak można
najprościej nazwać to, co stało się jej udziałem, a było znów czymś
trudnym do wytłumaczenia.
Ona widziała, odbierała duchowo to wszystko, co od strony duchowości działo
się z ludźmi, których spotykała na swojej drodze
w różnych życiowych
sytuacjach.
Nie
miała wpływu na swoje odczucia - z wyjątkową jasnością wiedziała, czy
osoba, z którą rozmawia jest w porządku, czy jest w jej
życiu coś, co powinna zmienić, przeprosić Pana Boga, bliźniego i
poprawić swoje postępowanie. Z czasem ta zdolność, ostrość widzenia duchowego zmniejszała się i teraz już raczej się nie zdarza.
Pani
Lidia jest osobą bardzo pogodną, ma wewnętrzny spokój, czuje cały czas w
sobie wielki wpływ Łaski Wiary, ogromną Miłość Stwórcy do człowieka i
do wszelkiego stworzenia.
Kiedy
opowiadała mi tę historię, skojarzyłam jedno wydarzenie z Ewangelii -
Szaweł, prześladujący chrześcijan, został Mocą Bożą, oślepiającym
Światłem zrzucony z konia i dosłownie powalony na ziemię, gdy był w
drodze do Damaszku.
Powiedziałam
o tym pani Lidii, a ona z rozjaśnioną twarzą, z radosnym uśmiechem
potwierdziła - tak właśnie było! - wówczas, piętnaście lat temu, tak się
poczuła - została w jakimś sensie powalona oślepiającym Światłem, które
jest bezwarunkową, bezgraniczną Miłością Boga.
Myślę, że każdy, kto poznał tę historię, oceni ją indywidualnie - na mnie świadectwo pani Lidii zrobiło duże wrażenie.
Pozdrawiam wszystkich czytelników,
Joasia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz