czwartek, 11 grudnia 2014

Wspomnienie o Marysi i o niedzieli w kościele p.w.NMP Matki Odkupiciela i Świętego Jana Bożego w Łodzi

Witam wszystkich moich Czytelników - 
chcę wspomnieć dzisiaj Marysię, koleżankę z Pierwszej Oazy w Rzymie - odnalazłam ją rok temu.  W miniony wtorek, 9 grudnia, drugi raz uczestniczyłam w Mszy Świętej odprawionej w intencji świętej pamięci Marysi Misiewicz-Stradel.
Rok temu, w niedzielę 1 grudnia, byłam przez cały dzień, jak to najczęściej bywa, podczas wszystkich Mszy Świętych, ze świadectwem-prezentacją "Zwiastunowi z Gór" w kościele Świętego Józefa w Rudzie Pabianickiej koło Łodzi. Tam  odnalazła się kolejna, poszukiwana przeze mnie koleżanka z Oazy Rzymskiej - niestety, tu, na Ziemi, już się z nią nie spotkam.

Marysia Misiewicz - szukałam jej, z pomocą Andrzeja, mojego męża, od około trzech lat.

Pochodziła z Dolnego Śląska, ze Świdnicy, ale na Oazę jechała z Łodzi - była wówczas  studentką Wydziału  Wokalnego na Akademii Muzycznej w Łodzi. Trochę starsza ode mnie, w Rzymie była jedną z animatorek muzycznych. Po powrocie z Oazy Rzymskiej nie miałyśmy zbyt bliskiego kontaktu, ale dobrze Marysię pamiętałam - starsza ode mnie około 6 lat, mądra, dobra, łagodna i z natury bardzo elegancka dziewczyna - opiekuńcza, miła.
Kiedy skończyłam moją szkołę pomaturalną Techniki Teatralno-Filmowej, zostałam charakteryzatorem w Teatrze Wielkim - było to około 3-4 lata po Oazie w Rzymie - zaś kończący Wydział Wokalny Akademii Muzycznej młodzi śpiewacy przygotowywali w Teatrze spektakl dyplomowy, "Hrabinę" Stanisława Moniuszki.
I nagle wielka radość spotkania - Marysia! - Królik! - cudownie było spotkać się zupełnie niespodziewanie podczas prób do spektaklu dyplomowego, w Teatrze Wielkim  :)  mimo, że mieszkałyśmy w Łodzi, każda z nas miała swoje życie, szkoły, plany - aż tu nagle, natknęłyśmy się na siebie w Teatrze. 
I wtedy właśnie Marysia przyniosła i podarowała mi niewielkie zdjęcie, które zrobiła tuż przedtem,
gdy już przyklęknęłam przytulona do prawej dłoni Jana Pawła II - Marysia uchwyciła tę sekundę, gdy Ojciec Święty podszedł, wyciągnął ręce akurat przed Królikiem 
i powiedział - "to bierzcie mnie do tego zdjęcia" - a ja chwyciłam 
i mocno objęłam jego prawą rękę - 
ta fotografia jest w książce i na początku tego bloga, a także na stronie internetowej - załączam ją teraz, ze względu na Marysię. 
W niedzielę 1 grudnia 2013 roku 
w kościele Świętego Józefa 
w Rudzie Pabianickiej, po moim świadectwie, pod koniec Mszy Świętej z godz.12.00, podeszła po książkę i poprosiła o dedykację pani Jadwiga - pisałam, kiedy powiedziała - "moja koleżanka była na tej Oazie". Z Łodzi było nas niewiele, możliwe, że tylko trzy - Ania Pietrusiak (którą odnalazłam w maju 2013 roku, mieszkająca w Paryżu - wtedy znałyśmy się świetnie jechałyśmy obie z parafii Dobrego Pasterza - była animatorką muzyczną, dała Ojcu Świętemu zasuszone kwiatki z Polski), ja - Joasia czyli Królik i Marysia - był jeszcze brat Marysi, Staszek - dowiedziałam się, że zginął w wypadku samochodowym kilka lat po Oazie.
Zapytałam panią Jadwigę, jak koleżanka miała na imię i pamiętam, że w ułamku sekundy pomyślałam z nadzieją o Marysi poszukiwanej przeze mnie bezskutecznie - "Marysia, ale już nie żyje..." - może Marysia Misiewicz? - zapytałam - "tak - właśnie ona!" -

Znalazłam Cię, Marysiu...
Teraz wiem, że Marysia wyszła za mąż za Marka i nazywała się Stradel - prawdopodobnie dlatego nie mogłam jej odnaleźć. Uczyła muzyki w Zespole Szkół Katolickich - Gimnazjum i Liceum imienia Jana Pawła II na Teofilowie w Łodzi.
To już 13 lat - choroba nowotworowa - wtedy, rok temu pani Jadwiga od razu w niedzielę napisała do mnie email - skontaktowała się z mężem Marysi - okazało się, że 6 grudnia 2013 roku, w kościele pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny Matki Odkupiciela i Świętego Jana Bożego w Łodzi była o godzinie 18.00 Msza Święta w kolejną rocznicę odejścia Marysi - wtedy poznałam męża, Marka 
i dzieci, Andrzeja i Kasię. Po Mszy Świętej porozmawiałam z księdzem proboszczem Władysławem Łojanem i, po kilku tygodniach, ustaliliśmy niedzielę ze świadectwem i promocją książki.
Na czarno-białym zdjęciu zbiorowym Marysia jest po lewej stronie, tuż przed księdzem Leopoldem - w białej sukience, drobna dziewczyna z gęstymi, kręconymi włosami i aparatem fotograficznym 
w ręku - w pierwszym rzędzie, na środku, w przysiadzie brat Marysi, Staszek
- ja w środku, pochylona, z twarzą przytuloną do prawej dłoni Jana Pawła II - kiedy chwyciłam rękę Ojca Świętego, gdy stanął przede mną, aby ustawić się do zdjęcia, już nie puściłam, przysiadłam tylko, aby przytulić twarz i nie zasłaniać innych.
Na tym kolorowym zdjęciu słabej jakości, Marysia widoczna jest z tyłu, na pierwszym planie po lewej stronie, również na pierwszym planie - pierwszy z prawej, w garniturze, brat Marysi, Staszek.
Na drugim zdjęciu Marysia w białej sukience przy kwiatach na Monte Cassino.Te zdjęcia są słabej jakości, ponieważ skanowałam je ze slajdów, które wtedy robiłam swoim aparatem - nie mieliśmy jeszcze, niestety, aparatów cyfrowych.
Tutaj Staszek Misiewicz przy Ojcu Świętym zmierzającym w stronę placu w Ogrodach Castel Gandolfo, na którym został ułożony stos drewna przeznaczony na ognisko i miał się odbyć Pogodny Wieczór - Staszek jest na środku, w szarym garniturze, białej koszuli.
Pragnę, przy okazji wspomnienia o Marysi i Staszku, opisać niedzielę 9 marca bieżącego roku (nie
prowadziłam wówczas bloga, ale pisałam o spotkaniach z książką emaile do odnalezionych po latach kolegów z Rzymskiej Oazy) - znalazłam się tego dnia z promocją "Zwiastunowi z Gór" w kościele, do którego przyprowadziła mnie Marysia - Najświętszej Maryi Panny Matki Odkupiciela i Świętego Jana Bożego. Wokół kościoła, na trawnikach już kwitły stokrotki - rano były jeszcze oszronione, ale potem słoneczko je dogrzało i obudziły się na dobre  Kościół jest piękny, a ksiądz proboszcz Władysław Łojan to dobry, wspaniały, bardzo życzliwy, opiekuńczy człowiek i wydaje mi się, że świetny gospodarz i duszpasterz   parafianie, którzy podchodzili do mnie, zainteresowani książką, witali się radośnie z księdzem Władysławem (zaglądał do mnie często, troszcząc się o to, czy nie marznę, czy mi czegoś nie potrzeba i w przerwach  "wyganiając" na plebanię lub do sióstr na herbatę i coś do przegryzienia). Rozmawiając ze mną, osoby zainteresowane książką wychwalały pod niebiosa proboszcza - parafia ma 25 lat, ksiądz Władysław jest tam od początku.
To była kolejna dobra niedziela, wypełniona ciekawymi, wartościowymi spotkaniami z ludźmi. Parafianie słuchają swojego proboszcza, ufają jego opinii - a to właśnie ksiądz Władysław, pod koniec każdej Mszy Świętej czytał ogłoszenia i zapowiadał mnie z prezentacją książki, zachęcając 

do nabycia, mówił, że sam przeczytał "jednym tchem" 
I, pomimo, że stolik z książkami był ustawiony w zakrystii (dużej), a nie w kościele, pod chórem, przy wyjściu, po relacji księdza proboszcza i mojej krótkiej prezentacji (też zbierałam głosy, że tak ciekawie i emocjonalnie mówię, że nie da się być obojętnym, trzeba tę książkę przeczytać) - czytelnicy przychodzili bardzo zainteresowani. 

Kolejny raz było to nie tylko moje świadectwo i rozprowadzanie książek, ale także ciekawe spotkania - potwierdza się to, co obserwuję podczas promowania książki - wiele osób chce rozmawiać, dzielić się swoimi wrażeniami, nie śpieszą się, spokojnie czekają na swoją kolej, mimo, że niektórzy kupują dwa-trzy, a nawet cztery egzemplarze 
i w każdym proszą o dedykację - często osobistą, dla konkretnych, ważnych dla nich osób, z różnych okazji.
Kobieta w średnim wieku nabyła dwa egzemplarze "Zwiastunowi 

z Gór" - pierwszy z dedykacją pełną wdzięczności za opiekę duchową nad synem księdzu Juliuszowi Lasoniowi, kapelanowi Szpitala im.Mikołaja Kopernika w Łodzi - z ciepłym uśmiechem mówiła 
o księdzu, który wiele czasu i serca poświęca chorym, bardzo pomógł synowi i jej samej -
w drugiej książce poprosiła o wpis dla siebie, uśmiechała się ciepło, ale w tym momencie pojawiły się także łzy - syn, Adam, którym opiekował się w szpitalu ksiądz Juliusz, miał 33 lata, umarł w 2012 roku.

Mężczyzna w średnim wieku prosił o dedykację dla całej rodziny, wymienił nazwisko - o nawrócenie - zapytałam, czy chodzi o konkretną osobę z tej rodziny, okazało się, że 
o całą rodzinę.
Oczywiście, nie mogłam tak napisać w książce, używać słowa "nawrócenie", jeżeli te osoby mają ją przeczytać - zaproponowałam wpis "z najlepszymi życzeniami wszelkiego dobra, aby słowa Jana Pawła II były w życiu drogowskazem" - ten pan zgodził się ze mną, podał mi rękę, wziął podpisaną książkę i odszedł. 

Babcia szesnastoletniego Filipa prosiła o to samo, żeby napisać o nawrócenie wnuka - mówiła, że to bardzo dobry i mądry chłopak - świetnie się uczy, bardzo lubi czytać książki, szanuje babcię, rodziców, pomaga - wszystko jest dobrze, oprócz tego, że nie chce mieć nic wspólnego z kościołem - zaproponowałam podobny wpis, jak poprzednio - może Filip buntuje się, bo szuka właściwej drogi - możliwe, że treści przekazywane przez Ojca Świętego pomogą mu się odnaleźć.
Kobieta w średnim wieku prosiła 
o wpis dla swojej ukochanej siostry, Zdzisławy, z modlitwą do Jana Pawła II o uzdrowienie z ciężkiej choroby, o Błogosławieństwo dla niej.
Rodzice z ośmioletnią Amelią poprosili o dedykację z datą 25 maja, w dniu Pierwszej Komunii Świętej;- młodzi babcia i dziadek o wpis dla ukochanej wnuczki, Lenki, żeby kierowała się w życiu właściwymi wartościami, aby błogosławił jej Święty Jan Paweł II - zapytałam ile lat ma Lenka - "ona jeszcze nie ma lat, ona ma dwa miesiące" - odpowiedzieli z najcieplejszym z możliwych uśmiechem;

- młody chłopak, około 30 lat nabył książkę z prośbą o dedykację dla kolegi o wytrwanie w
postanowieniu wyjścia z nałogu hazardu;
- jeden z ministrantów poprosił o dedykację 

w książce dla siebie, z wiarą, że oprócz solidnej nauki, kierowanie się słowami Jana Pawła II pomoże mu zdać egzamin dojrzałości - jest tegorocznym maturzystą - i wejść w dorosłe życie 
z właściwymi wartościami;
Kilkanaście osób, które były na porannych Mszach Świętych i nie miało przy sobie pieniędzy, wróciło przed 18.00, 20.00 , żeby kupić książkę - było to dla mnie zaskakujące, bo często jest tak, że ktoś mówi, że wróci, ale nie wraca - a tu wracali, czekali aż przyjdę z plebanii już o 17.40 i potem, przed 20.00.
I jeszcze bardzo miłą niespodziankę zrobił mi pan, który wręczył mi w południe kopertę z trzema zdjęciami i bardzo podziękował za treści w książce 
i za dedykację wpisaną tydzień wcześniej - okazało się, że należy do kręgu Rodzin Katolickich i był 2 marca w kościele o.o.Bernardynów o 10.00, przyszedł, na Mszę Świętą, którą odprawiał ojciec Leon Knabit, nabył wtedy książkę, a należy do parafii Świętego Jana Bożego   był rano na Mszy Świętej, zobaczył, że jestem z książkami, wrócił do domu, przygotował zdjęcia z poprzedniej niedzieli i przyniósł mi w południe w upominku - sprawił mi wielką przyjemność - poświęcił bezinteresownie swój czas, wrócił, przyniósł zdjęcia - to chyba też znaczy, że jest zadowolony z książki - tak myślę. Tyle wspomnień na dzisiaj :)    
Życzę wszystkim dobrej nocy, serdecznie pozdrawiam  :)                               Joasia Jurkiewicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz