środa, 31 grudnia 2014

Niedziela w kościele p.w.Świętego Michała Archanioła w Łodzi

Witam serdecznie  :)
minęły Święta Bożego Narodzenia, kończy się rok 2014, jutro w nocy powitamy Nowy Rok 2015.
Niedziele 21 i 28 grudnia miałam wolne - nie uzgodniłam na te dni spotkań związanych z moimi wspomnieniami z Pierwszej Oazy w Rzymie. Dobrze jest co jakiś czas odetchnąć, choć z wielką radością, z entuzjazmem dzielę się świadectwem z Rekolekcji Oazowych u boku Świętego Jana Pawła II. Prawie w każdą niedzielę, od ponad roku, jestem w kolejnych kościołach w Łodzi, gdzie mieszkam 
i w innych miastach, wioskach w całej Polsce, 
z prezentacją "Zwiastunowi z Gór", więc te ostatnie dwie niedziele pozwoliły mi się wyciszyć, przygotować do Świąt, odetchnąć atmosferą Bożego Narodzenia.
Już za cztery dni, 4 stycznia 2015 roku będę ze świadectwem i książkami w Katedrze Trójcy Przenajświętszej w Drohiczynie.
Dzisiaj, na zakończenie roku, chcę podzielić się wrażeniami z promocji w kościele pod wezwaniem Świętego Michała Archanioła w Łodzi. Byłam tam 16 lutego bieżącego roku. Wówczas nie prowadziłam jeszcze bloga - jednak prawie od początku opisywałam spotkania w emailach do odnalezionych po latach kolegów z Oazy Rzymskiej. Tak, jak książka "Zwiastunowi z Gór" powstała na bazie moich osobistych notatek spisywanych każdego dnia w Rzymie - tak teraz mogę podzielić się relacjami ze spotkań z czytelnikami opierając się na treściach przekazywanych na bieżąco kolegom w emailach.
Mimo infekcji gardła, udało mi się zaprezentować "Zwiastunowi z Gór" w niedzielę 16 lutego w kościele Świętego Michała Archanioła w Łodzi cudem!
W sobotę nie mówiłam w ogóle, nie byłam w stanie wydobyć głosu - płukanie roztworem propolisu i picie propolisu oraz różne inne medykamenty poprawiły trochę stan gardła, ale nadal nie było tak, żebym wytrzymała pięć prezentacji, po każdej Mszy Świętej, przez cały dzień, czytanie kilka razy lekcji 

i rozmowy z czytelnikami.

Podczas wieczornej Mszy skrzypiałam tak, że strach pomyśleć, słychać było, że głos jest chory, bałam się, że zaniemówię - a jednak dałam radę - pewna jestem, że pomoc przyszła z góry, Jan Paweł Wielki czuwa 
http://www.michal.org.pl/1foto.php?id=2014-zwiastunowi-z-gor
Parafia pod wezwaniem Świętego Michała Archanioła jest nieduża,kościół znajduje się wewnątrz osiedla, do parafii należą moi Rodzice, Msze Święte odprawiane są w kaplicy, kościół jest w budowie.

Nie spodziewałam się takiej dużej ilości chętnych czytelników - cieszy mnie bardzo duże zainteresowanie świadectwem osobistych spotkań z umiłowanym Janem Pawłem II.
Znów zdecydowana większość prosiła o dedykacje - kolejka ustawiała się karnie, wszyscy czekali cierpliwie, aż byłam zdziwiona, że nikt się specjalnie nie śpieszył. Ludzie cicho rozmawiali między sobą, a potem ze mną też dzielili się swoimi wrażeniami, przeżyciami związanymi z Janem Pawłem II - opowiadali 
o pielgrzymkach do Rzymu 
i w Polsce, audiencjach, planowanym wyjeździe na Kanonizację - jak zawsze, słuchając dostrzegałam wielką wartość wypowiedzi każdego człowieka, chwil, które zapadły w jego serce.
Częste były tym razem prośby o dedykacje specjalnie dla dzieci i wnuków, którzy przebywają 

w Wielkiej Brytanii - pracują, tam wychowują dzieci  -
- więc babcia prosi o wpis w książce już nie dla Anielki i Tomka, tylko dla Angeli i Thomasa 
w trosce, aby nie zatracili korzeni, najważniejszych wartości - niech słowa Jana Pawła II będą im w życiu drogowskazem.Wzruszony do łez mężczyzna około 60 lat prosił o dedykację dla siebie - żałuję, bo nie zapamiętałam nazwiska brzmiącego ładnie, śpiewnie i obco - pan okazał się Gruzinem z Tbilisi polskiego pochodzenia, od ponad dwudziestu lat ożenionym z Polką i tu mieszkającym. Wciąż na nowo, do łez, przeżywa 
16 października 1978 roku, gdy słuchając w Tbilisi Radio Wolna Europa dowiedział się o wyborze
Karola Wojtyły na Papieża;Młoda mama prosiła o zadedykowanie "Zwiastunowi 
z Gór" od rodziców i ode mnie siedmiomiesięcznej Marysi - są łodzianami i mieszkają na terenie mojej parafii pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny Łaskawej, a czasami na Msze Święte chodzą do różnych kościołów w okolicy Pracują gdzieś daleko od Łodzi, więc na co dzień nie ma ich na miejscu.
Byli na prezentacji w naszym kościele podczas promocji książki w listopadzie, ale nie mogli czekać, bo coś im wypadło. 
5 stycznia trafili na prezentację w kościele Serca Jezusowego na ul.Zgierskiej, tuż obok, ale nie była przygotowana, a wrócić już też nie mogła, bo wyjeżdżali tego dnia do pracy. 
W końcu młoda mama znalazła się właśnie 
16 lutego w kościele Świętego Michała Archanioła - buzia jej się śmiała i kilka razy powtarzała, jak bardzo się cieszy, że trafiła na promocję - tym razem nic nie przeszkodziło - książka została zadedykowana Marysi - to było miłe, radosne spotkanie.
Młody tata z czteroletnim Krzysiem poprosił o dedykację od rodziców i ode mnie właśnie dla synka -
Krzyś bardzo lubi czytanie książek z rodzicami - słuchał z wielką uwagą rozmowy i od razu po wpisaniu przeze mnie dedykacji zaczął przeglądać książkę. Były też dedykacje w dniu ślubu, z okazji urodzin, tych dojrzałych 70, 80 lat i tych młodzieńczych 10, 12, 15 lat.
Podeszło małżeństwo z córką, Zuzią około 16-17 lat - mama z uśmiechem zapytała - "czy pani jest Królik"? - śmiałam się zupełnie zaskoczona. Okazało się, że to młodsza koleżanka, Ela z sąsiedniej parafii Opatrzności Bożej - byłam jej animatorką w Będkowie, w parafii, gdzie wówczas objął stanowisko proboszcza mój duchowy przewodnik ksiądz Tadeusz Bator. 

Mąż Eli, Marek, też dobrze pamięta Królika - witaliśmy się radośnie i ze łzami, a Zuzia patrzyła wzruszona na to spotkanie po latach.
Przez całą niedzielę ksiądz proboszcz Marek Izydorczyk pięknie przedstawiał mnie i moją książkę, opiekował się z ojcowską troską, okazywał wielkie serce, życzliwość. Tak jest nadal - bywam w kościele Świętego Michała Archanioła, gdyż jest to obecnie parafialny kościół moich Rodziców - za każdym razem ksiądz Marek wita mnie i traktuje jak najbardziej oczekiwanego gościa.
Wokół "Zwiastunowi z Gór" wciąż dzieje się dużo i w tempie raczej zawrotnym, choć patrząc z boku, nie są to może zbyt ważne sprawy, ja

jednak dość mocno się angażuję. Wiem, że wciąż, mimo upływających lat, podchodzę do wszelkich tego typu wydarzeń emocjonalnie - taka już jestem 
i prawdopodobnie pozostanę, niewiele zmieniłam się pod względem przeżywania i wyrażania emocji od czasu Oazy w Rzymie. Może nie jest to dobre u "poważnej kobiety", ale z drugiej strony, czy książka byłaby tak młodzieńcza, spontaniczna, gdybym patrzyła na świat inaczej? To nie jest tak, że wspomnieniami interesują się najbardziej oazowicze. Czasem ktoś mówi, że jeździł na Rekolekcje Oazowe, nawet niektórzy, że byli w późniejszych latach na III stopniu w Rzymie. Zdarzają się też osoby, które proszą o dedykację dla kogoś z rodziny, znajomych, kto był w Ruchu Światło-Życie, albo przychodzą po książki i proszą o wpisy osoby z Domowego Kościoła.
Jednak większość czytelników, to ludzie, którzy mówią mi, że zainteresowała ich prezentacja, mój entuzjazm, spontaniczność przekazu.
Dość często bywa, że podczas mojego opowiadania słuchacze ocierają łzy - Ojciec Święty nadal wzbudza ogromne emocje, pozytywne uczucia.
Duch mocą Swą wieje, a Jan Paweł II otwiera serca ludzi - dla mnie wiąże się ta sytuacja z wielką radością i... lękiem, czy podołam - bo kim ja jestem, żeby podejmować się takiej odpowiedzialności?
Czym sobie zasłużyłam na tyle pięknych słów, entuzjastycznych recenzji - przecież niczego wielkiego w życiu nie dokonałam.
Byłam na najwspanialszym wyjeździe, najcudowniejszej Oazie życia - pozostała niezatarta pieczęć w sercu, wiele darów - spotkań, dotykania historii. Teraz jest radość czytających wspomnienia, wiele dobra, ciepłych słów. Czasem wydaje mi się, że to nie ja, nie moja książka i że to wszystko dzieje się gdzieś obok, nie mnie dotyczy. A jednocześnie jest Siła, która mnie zmusza do działania - biegam, rozmawiam, pytam 
o możliwość mówienia świadectwa, prezentacji, piszę, sypiam niewiele.
Nigdy nie byłam zbyt silna, nie miałam najlepszego zdrowia - skąd teraz nagle?... - czy rzeczywiście ważne jest to, co udało mi się napisać? Nie wiem, ale wydaje mi się, że książka zaczyna żyć własnym życiem - czy dam radę unieść to wszystko? 
Są chwile, że wydaje mi się, że wcale nie jest takie wartościowe to moje pisanie - fakty, wydarzenia, zabytki tak, ale sposób ujęcia tematu... a jednak ci, którzy czytają są zauroczeni... - więc pozostaje tylko dziękować Panu Bogu i Janowi Pawłowi i dalej pracować w miarę sił i możliwości - nic innego nie mogę zrobić. Pozdrawiam gorąco   :)                                                            Joasia Jurkiewicz




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz