W poniedziałek 17 listopada, późnym wieczorem wróciłam z Tyńca po niedzieli z promocją moich wspomnień "Zwiastunowi z Gór" i kilku dniach intensywnego działania w kierunku dalszego głoszenia świadectwa związanego z Pierwszą Oazą w Rzymie u boku Jana Pawła II.
Minęło kilka dni, jednak emocje związane
z pobytem w Opactwie Tynieckim nie minęły - wciąż na nowo przeżywam w sercu tamte chwile.
13 listopada z dworca autobusowego w Krakowie odebrał mnie pan Jakub Krawiec pracujący
w Wydawnictwie. Z Krakowa do Tyńca pojechaliśmy jego samochodem, Kiedy zatrzymaliśmy się na dziedzińcu Opactwa
i wysiadłam z samochodu, w pełni uświadomiłam sobie, że znalazłam się w miejscu , w którym moje wspomnienia stały się książką i przez kilkanaście sekund nie mogłam się opanować, popłynęły łzy wzruszenia. Po zakwaterowaniu w Domu Gości zaprowadzono mnie do pomieszczeń należących do Wydawnictwa - poznałam panów Jana Niecia, Jacka Zelka
i kilka innych osób pracujących przy redagowaniu, składaniu, drukowaniu książek - byłam w drukarni
i w pokojach redakcyjnych. Przywitano mnie
i przyjęto bardzo ciepło, serdecznie.
Przez prawie cztery dni pobytu w Tyńcu miałam wspaniałą opiekę, okazano mi wiele dobra, czułam się wspaniale :)
W piątek i sobotę dzwoniłam do kościołów
w Krakowie i okolicach, kilku księży proboszczów udało mi się odwiedzić osobiście - w efekcie, w roku 2015 prawdopodobnie kilka razy przyjadę ponownie do Krakowa, aby w kolejnych parafiach mówić o Pierwszej Oazie Rzymskiej, prezentować moją książkę "Zwiastunowi z Gór".
W niedzielę, 16 listopada, jak zwykle, podczas wszystkich Mszy Świętych, tym razem od godz.6.30, przedstawiałam świadectwo, a potem byłam przy stole z książkami.
http://www.tyniec.benedyktyni.pl/pl/aktualnosci-benedyktyni-tyniec/spotkanie-o-sw-janie-pawle-ii-w-kosciele-tynieckim.html
Kolejny raz spotkałam się z czytelnikami zainteresowanymi tym, co działo się w Rzymie i Castel Gandolfo upalnego lata 1979 roku. Znów otrzymałam dary w postaci świadectw, ciekawych wydarzeń, które przekazywano mi w rozmowach.
Pierwsze ważne spotkanie miało miejsce już
w piątek, 14 listopada, późnym popołudniem
w księgarni przy Opactwie - Arkadiusz, mężczyzna w średnim wieku, wybierał książki - był jednym tych, którzy przyjeżdżają do Tyńca na dwa-trzy dni, aby się wyciszyć, zajrzeć w swoją duszę, uczestniczyć w rekolekcjach, warsztatach duchowych i wrócić do domu umocnionym.
http://instytut.benedyktyni.com/
Arek podzielił się swoim wspomnieniem z uroczystości kanonizacji Jana Pawła II i Jana XXIII, na którą dotarł przemierzając samotnie setki kilometrów na rowerze. W tej pięknej pielgrzymce szczególną pomocą, podążając za nim samochodem, z odpowiednim zaopatrzeniem, służyła mu Lucja (sic), jego teściowa, mama żony, Izabeli. Arek dotarł szczęśliwie na Plac Świętego Piotra w dniu kanonizacji, radośnie uczestniczył w uroczystej Eucharystii. Mówił mi o wielkiej wrażliwości Lucji, jej dobroci, o tym jaką była kochającą, wyrozumiałą, zawsze pomocną mamą, babcią. Zaledwie pół roku minęło od kanonizacji naszego Ojca Świętego, gdy okazało się, że Lucja jest ciężko chora na białaczkę postępującą w takim tempie, że już po dwóch tygodniach od stwierdzenia choroby, 10 listopada Lucja odeszła do Domu Ojca. Stało się to w miejscu szczególnym, Lucja mieszkała we Włoszech, gdy zachorowała, znalazła się w szpitalu w San Giovanni Rotondo, w Centrum Ojca Pio i tam, w obecności córki i zięcia zamknęła oczy. Arkadiuszowi jest bardzo trudno pogodzić się z odejściem Lucji - przyjechał do Opactwa w Tyńcu, aby poszukać spokoju duszy, modlić się w intencji Lucji, a także swoje żony, Izabeli, która pogubiła się w którymś momencie i jej także potrzebna jest modlitwa, odnalezienie właściwych wartości.
W niedzielę podczas Mszy Świętej znalazłam się
w zakrystii, skąd przechodziłam w stronę głównego ołtarza i dalej do pulpitu, przy którym czytałam
o 6.30 obydwie lekcje, a następnie, przed ogłoszeniami, moje świadectwo. Piszę teraz
o zakrystii dlatego, że pierwszy raz zobaczyłam
w niej rodzaj budowli-rzeźby o nazwie lavabo -
po łacinie to słowo oznacza umywanie, dotyczy umywania rąk przez kapłana podczas liturgii.
W obecnych czasach służy do tego mała miseczka
i ampułka z wodą, dawniej to była misa rzeźbiona
w marmurze. Te ciekawe wiadomości przekazał mi brat Franciszek, który jest jednym z zakrystianów,
a jednocześnie pracuje w drukarni - najpierw zapytał mnie czy to ja napisałam "Zwiastunowi
z Gór", a potem, uśmiechając się powiedział, że on właśnie jest przy drukowaniu książki :) ucieszyłam się tym spotkaniem - dziękuję, bracie Franciszku :)
Wśród osób, które tej niedzieli podeszły po książki był pan Janusz mieszkający w sąsiedniej miejscowości, Liszki - przyjechał do Opactwa w Tyńcu, ponieważ właśnie tego dnia była odprawiona Msza Święta w intencji kogoś z jego rodziny i dzięki temu trafił na książkę. Pan Janusz jest postawnym, silnym mężczyzną w średnim wieku
i wydawałoby się, że niełatwo go wzruszyć, a jednak... czekał do końca, aż wszyscy, którzy podeszli po książki po tej Mszy Świętej odejdą - powiedział mi, że jego szczęście, to przyjęcie Sakramentu Bierzmowania z rąk księdza kardynała Karola Wojtyły, następnym ważnym wydarzeniem było pasowanie na lektora, także przez Karola Wojtyłę, a po jakimś czasie pan Janusz pracował przez kilka lat w bibliotece u przyszłego Ojca Świętego! Zapytał mnie teraz, co czułam, gdy byłam tak bardzo blisko Jana Pawła II - można
o tym przeczytać w moich wspomnieniach, nie chciałam mówić zbyt wiele - widziałam, że pan Janusz jest bardzo poruszony wspomnieniem Ojca Świętego
i faktem, że spotkał osobę, która
także uczestniczyła w bezpośrednich spotkaniach. Powiedziałam bardzo krótko o tym, jak mocno zadziałała na mnie obecność Jana Pawła II wtedy, gdy podeszłam indywidualnie, jak w tym momencie nie liczyło się dla mnie nic innego na świecie - pan Janusz słuchał uważnie potwierdzając moje osobiste odczucia kiwaniem głową, a z jego oczu popłynęły łzy. Wzruszony nabył kilka egzemplarzy książki prosząc o dedykacje dla siebie, swojego chrześniaka,
a kolejne dla znajomych.
Przychodziły mamusie z dziećmi,
a może dzieci z mamusiami :)
bo mama sześcioletniej Julci powiedziała, że to właśnie Julcia ją przyprowadziła - po uważnym wysłuchaniu świadectwa powiedziała, że musi mieć
i przeczytać tę książkę! - radosne spotkanie, podobnie jak z siedmioletnią Nataszą i jej mamą
i z czteroletnią Sonią, która także podeszła z mamusią, a potem dowiedziałam się, że jej tata jest Anglikiem.
Podeszła także pani Aldona - zajmowała się korektami mojej książki i podczas pracy nad
ostatecznym kształtem publikacji zaprzyjaźniłyśmy się wirtualnie, znając się tylko z emaili
i przesyłanych co jakiś czas zdjęć. Teraz Aldona przyjechała specjalnie na wieczorną Mszę Świętą
z synem, jedenastoletnim Jarkiem - młodym pianistą - poprosiła o dwie książki, z wpisami dla synów, Jarosława i piętnastoletniego Radosława, który jest utalentowany plastycznie i za kilka miesięcy przystąpi do Sakramentu Bierzmowania.
Podeszli po książkę młodzi narzeczeni - emanowali ciepłem, wewnętrzną radością, pięknem :)
Była także młoda kobieta, która powiedziała, że właśnie grupa małżeństw rozpoczyna w tej parafii, wraz z ojcem Andrzejem-proboszczem, działanie Domowego Kościoła.
Przyszli też, prosząc o imienną dedykację dla rodziny, rodzice czworga dzieci, z jednym z synów - Szymona, Mateusz, Joasi i Kasi.
Kilka egzemplarzy "Zwiastunowi
z Gór" - jedną dla siebie i rodziny, pozostałe dla znajomych - nabyła Małgosia z Mielca, mama trojga dzieci. Małgosia była w Opactwie, podobnie jak Arek, aby się wyciszyć, pomodlić, na dwie-trzy doby oderwać się od problemów tego świata.
Przez cały dzień pomagała mi Monika pracująca w księgarni przy Opactwie Benedyktynów. Troszczyła się o to, abym nie zmarzła, pomiędzy Mszami Świętymi przechowywała mnie w ciepłym pomieszczeniu księgarni, parzyła dla mnie kawę i gorącą herbatę, bardzo dobrze nam się rozmawiało - dziękuję, Moniko za dobre chwile w Twoim towarzystwie :)
Monika także nabyła książkę z dedykacją dla siebie i męża.
Jestem także bardzo wdzięczna ojcom - Andrzejowi, proboszczowi parafii i Konradowi, przeorowi klasztoru - przyjęli i doprowadzili do realizacji promocji "Zwiastunowi z Gór", otoczyli mnie gościnnością, ciepłą życzliwością - dziękuję wszystkim, którzy mnie przyjęli w Tynieckim Opactwie. Chcę jeszcze wrócić do historii powstania książki i jej promowania - wiąże się ona z osobą ojca Leona Knabita, którego teraz w Tyńcu nie zastałam, ponieważ wyjechał na zasłużony urlop, ale to właśnie ojciec Leon we wrześniu 2011 roku polecił mi wysłać do Wydawnictwa Benedyktynów plik ze wspomnieniami, które udało mi się napisać.
2 marca bieżącego roku był dla mnie dniem promocji książki w Łodzi, w kościele Świętej
Elżbiety Węgierskiej należącym do o.o.Bernardynów - w tamtym czasie nie prowadziłam jeszcze bloga, więc niektóre opisy spotkań sprzed lipca tego roku chcę wplatać między aktualne relacje.
Dowiedziałam się wtedy, na trzy dni przed promocją, że tego samego dnia będzie w tym kościele na Mszy Świętej o godz. 10.00 ojciec Leon Knabit - tak zwany "przypadek" proszę sobie wyobrazić, jak się ucieszyłam - naprawdę niesamowite jest wszystko to, co dzieje się wokół mnie
i książki , niezbadane są wyroki - promocja była planowana dużo wcześniej, trwały rozmowy
z ojcem Albertem, gwardianem klasztoru, w końcu ustaliliśmy datę i... proszę bardzo!
To właśnie ojciec Leon, we wrześniu 2011 roku, kiedy byliśmy z Andrzejem w Jarosławiu, akurat
w czasie obchodów czterechsetlecia Opactwa Benedyktynek (dzień wcześniej śpiewaliśmy koncert
w Przemyślu, a noclegi zaproponowano nam w pokojach gościnnych w klasztorze
w Jarosławiu), po wysłuchaniu naszego śpiewania pamięci Jana Pawła II, radośnie nas uściskał,
a potem, gdy poprosiłam ojca Leona o autograf w jego książce
i odważyłam się zapytać, co mogę zrobić z właśnie napisanymi wspomnieniami, podał mi adres email do Wydawnictwa w Tyńcu
i polecił tam wysłać plik z książką. Dowiedziałam się, po roku, że gdy wrócił do Tyńca, osobiście dopilnował, żeby przesyłki nie wyrzucono od razu z komputera,
a zapoznano się z treścią - tak się stało i tak się zaczęła historia powstania książki "Zwiastunowi
z Gór", wydania moich osobistych wspomnień w Wydawnictwie Benedyktynów w Tyńcu - dlatego tak ważne i radosne dla mnie było spotkanie z ojcem Leonem - miałam nadzieję, że będę mogła podziękować mu osobiście - dotychczas pisałam tylko email za pośrednictwem Wydawnictwa.
Takie to właśnie piękne "przypadki" mi się przytrafiają Dowiedziałam się wtedy, na trzy dni przed promocją, że tego samego dnia będzie w tym kościele na Mszy Świętej o godz. 10.00 ojciec Leon Knabit - tak zwany "przypadek" proszę sobie wyobrazić, jak się ucieszyłam - naprawdę niesamowite jest wszystko to, co dzieje się wokół mnie
i książki , niezbadane są wyroki - promocja była planowana dużo wcześniej, trwały rozmowy
z ojcem Albertem, gwardianem klasztoru, w końcu ustaliliśmy datę i... proszę bardzo!
To właśnie ojciec Leon, we wrześniu 2011 roku, kiedy byliśmy z Andrzejem w Jarosławiu, akurat
w czasie obchodów czterechsetlecia Opactwa Benedyktynek (dzień wcześniej śpiewaliśmy koncert
w Przemyślu, a noclegi zaproponowano nam w pokojach gościnnych w klasztorze
w Jarosławiu), po wysłuchaniu naszego śpiewania pamięci Jana Pawła II, radośnie nas uściskał,
a potem, gdy poprosiłam ojca Leona o autograf w jego książce
i odważyłam się zapytać, co mogę zrobić z właśnie napisanymi wspomnieniami, podał mi adres email do Wydawnictwa w Tyńcu
i polecił tam wysłać plik z książką. Dowiedziałam się, po roku, że gdy wrócił do Tyńca, osobiście dopilnował, żeby przesyłki nie wyrzucono od razu z komputera,
a zapoznano się z treścią - tak się stało i tak się zaczęła historia powstania książki "Zwiastunowi
z Gór", wydania moich osobistych wspomnień w Wydawnictwie Benedyktynów w Tyńcu - dlatego tak ważne i radosne dla mnie było spotkanie z ojcem Leonem - miałam nadzieję, że będę mogła podziękować mu osobiście - dotychczas pisałam tylko email za pośrednictwem Wydawnictwa.
Niedziela 2 marca była bardzo radosna, owocna, pełna wzruszeń, kolejnych ważnych, ciekawych spotkań. Spotkanie z ojcem Leonem Knabitem przerosło moje wyobrażenie, oczekiwania.
Najpierw krótkie powitanie w zakrystii, tuż przed Mszą Świętą
o 10.00, którą celebrował z ojcem Albertem i ojcem Nikodemem - pod koniec Mszy, tak jak przez cały dzień od 7.00 rano, miałam kilka minut na prezentację "Zwiastunowi z Gór". Czytam czterominutowy konspekt, który napisałam, częściowo mówię już z pamięci - kończąc prezentację zwróciłam się z podziękowaniem bezpośrednio do ojca Leona. Usłyszałam potem od różnych osób, że zabrzmiało to wzruszająco - mnie samej ścisnęło się gardło - wielka jest zasługa ojca Leona - nie tylko podpowiedział mi Wydawnictwo w Tyńcu i wręcz nakazał wysłanie tam pliku ze wspomnieniami, ale zadbał o to, żeby nie skasowano go od razu - żeby treść przeczytano i oceniono, czy warto się nią zainteresować pod kątem wydania w formie książki. Po Mszy Świętej, w salce obok kościoła ojciec Leon poprowadził swoją konferencję - nie mogłam w niej uczestniczyć - 22 osoby chętne przyszły do mnie po książki, najczęściej z dedykacjami, więc musiałam się zająć przyszłymi czytelnikami.
Po następnej Mszy udało mi się wyjść na kilka minut akurat w chwili, gdy konferencja się skończyła i ojciec Leon podpisywał książki. Gdy zobaczył mnie wśród innych osób, uśmiechnął się i zawołał - "ona ma pierwszeństwo, bo musi iść podpisywać swoje książki!" - aby przypomnieć sytuację z września 2011 roku, wzięłam ze sobą "Medytacje o starości", w których, obok dedykacji, wpisał o.Leon adres email do Wydawnictwa - pokazałam ten wpis i wręczyłam "Zwiastunowi z Gór"
z dedykacją - ojciec Leon wstał, uściskał mnie, przytulił
i powiedział kilkakrotnie - "kto by się spodziewał... kto by się spodziewał!" - spoglądał na mnie wzruszony, uradowany, ucałował - znów pogłaskał - przeglądał moje wspomnienia, przeczytał wpis i kolejny raz ucałował
Patrzyłam z bliska w jego oczy - jest w nich dobro, ciepło i, trudna do opisania, dziecięca radość - tak właśnie powiedział na zakończenie Mszy Świętej ojciec Albert, że niejeden dwudziestoletni młodzieniec powinien się uczyć radosnego spojrzenia na ludzi, świat od tego mnicha, który teraz świętuje sześćdziesiąt lat kapłaństwa I jeszcze na koniec bezpośredniego, kilkuminutowego spotkania,
pokazałam ojcu Leonowi mój
mazak, którym Jan Paweł II podpisywał zdjęcia podczas ogniska w Castel Gandolfo 12 sierpnia 1979 roku - o.Leon wziął mazak w dłonie, zawołał - "to masz relikwię!" i kilka razy ucałował - i znów mnie przytulił, uściskał i ucałował w obydwa policzki - jest w nim tyle łagodności, ufności dziecka, że mimo lat, prawie w ogóle nie ma zmarszczek - oczy, twarz pełne radosnego spokoju, wewnętrznego światła
http://archidiecezja.lodz.pl/
Ta kolejna niedziela związana z promocją "Zwiastunowi z Gór" przyniosła także nowe, ważne, warte zapamiętania spotkania z czytelnikami.
Wciąż nie mogę się nadziwić i cieszy mnie ogromnie to, że ludzie tak się otwierają, dzielą się swoimi przeżyciami, nadziejami, troską i radością - jak to dobrze, że nie zamykają się, nie ograniczają wyłącznie do świata wirtualnego - telewizji, internetu, gier komputerowych.
Mają potrzebę rozmawiania, dzielenia się tym, co czują, z drugim człowiekiem - i garną się do książki, do czytania w "żywej", zwykłej, ciepłej formie - nie tylko elektronicznej - jednak wyższość Ducha nad materią? - dzięki Bogu! - oczywiście, to znikomy procent spośród tych, którzy byli w kościele na wszystkich Mszach Świętych, ale jednak... kropla drąży skałę, nadzieja umiera ostatnia. Znów było sporo dedykacji od rodziców i babć dla dzieci i wnuków - kilka od dzieci, szczególnie córek -
- "dla najukochańszej Mamusi" - przy czym mama przysiadła obok, bo nogi już odmawiają posłuszeństwa, patrzyła na córkę i na mnie i słuchała wzruszona;
- kilka małżeństw i osób indywidualnych dla siebie - imiona, czasem nazwiska - byli w Rzymie dawno, albo na Beatyfikacji, na pogrzebie Jana Pawła II, na innych pielgrzymkach - niektórzy raz, inni kilka razy - jeszcze inni wybierali się na kanonizację - mówili, że będą się przygotowywać czytając "Zwiastunowi z Gór";
- pani Jadwiga - została troszkę dłużej, na końcu kolejki po jednej
z Mszy - pokazała mi miejsce w kościele: po lewej stronie od wejścia, będąc przodem do ołtarza -
stała z tyłu, za konfesjonałem, który tam jest, pod ścianą - była odprawiana Msza Święta imieninowa w jej intencji - miało to miejsce 16 października 1978 roku - w pewnej chwili ksiądz przerwał sprawowanie Eucharystii, żeby ogłosić ważną nowinę - na Stolicę Piotrową właśnie został wybrany Polak, Karol Wojtyła - pani Jadwiga mówi, że nigdy przedtem ani potem nie dostała już i nie dostanie tak wspaniałego prezentu imieninowego
- nie była w Rzymie u Jana Pawła II, ale zawsze, gdy był w Polsce, jechała za nim wszędzie, gdzie tylko mogła, na ile pozwalał jej czas - była prawie we wszystkich miejscach odwiedzanych przez Ojca Świętego podczas pielgrzymek do Polski;
- babcia z wnuczką, niepełnosprawną Madzią, prawdopodobnie po porażeniu mózgowym - chodzi, ale jest "inna" - inaczej wygląda, mówi gardłowym, trudnym do zrozumienia dźwiękiem, widać, że wyraźne wypowiadanie słów sprawia jej trudność - babcia poprosiła o dedykację dla Madzi -
podałam rękę, spytałam - Ty jesteś Madzia, dla Ciebie będzie książka?
- Tak - odpowiedziała.
- A ile masz lat?- Dwadzieścia dwa.
- Ty chyba bardzo kochasz Ojca Świętego? Uśmiechnęła się - Tak!
- A wiesz o tym, że Ojciec Święty najbardziej kochał takich młodych ludzi, jak Ty? Wiesz, Madziu, że Jan Paweł II właśnie Ciebie bardzo kocha? Madzia gwałtownie przytuliła się do babci i z głębi serca zawołała - Ojciec Święty mnie kocha! Uśmiechnięta Madzia wzięła książkę i razem z babcią, której oczy były pełne łez, wyszły z kościoła :)
Kilka książek poszło w ręce oazowiczów z mojego pokolenia - nazwy: Przysietnica, Kosarzyska, Tylmanowa, a także Będków, Rokiciny - chwile wspomnienia, choć osoby, których nie znałam osobiście, ale jest jakaś ponadczasowa więź - nazwisko ojca Franciszka Blachnickiego, czasem wspomnienie o.Andrzejka Madeja, ks.Nowackiego "Dziadka", Konrada Krajewskiego-obecnie księdza arcybiskupa, jałmużnika papieskiego, "Kalego"- teraz księdza proboszcza Jarosława Kalińskiego z parafii pod wezwaniem Świętego Antoniego w Łodzi, śp.księdza Tadeusza Batora - gdzieś krzyżują się drogi, wspomnienia, wspólne wartości, które pozostały w sercach - miłe, ważne spotkania, świadomość, że nie jesteśmy sami
Troszkę smutno mi było, bo niewielki procent rodziców z małymi dziećmi zainteresował się prezentacją - właściwie, nie przypominam sobie, żeby podszedł ktoś z małym dzieckiem, a podczas Mszy Świętych było sporo takich rodzin - no cóż, trudno, bywa i tak...
Po Mszy Świętej o 13.00 przyszła jedenastoletnia Patrycja i poprosiła o dedykację dla siebie miła, ładna dziewuszka - wydaje mi się, że była na wcześniejszej Mszy - wróciła, pewnie z domu, po książkę
Przez cała niedzielę w kościele pod wezwaniem Świętej Elżbiety Węgierskiej w Łodzi opiekował się mną, troszczył, abym nie była głodna, wysyłał do kuchni na gorącą herbatę ojciec Albert - gwardian
i proboszcz - przygotował pokój gościnny, abym mogła odpocząć przed wieczorną Mszą Świętą. Nawet z obiadem czekał na mnie, aż skończę spotkanie z czytelnikami - razem usiedliśmy przy stole. Jestem bardzo wdzięczna ojcu Albertowi za ogromną życzliwość, wielkie serce - dziękuję :) Znów wzbogaciłam się o kolejne ważne, piękne spotkania, historie - Madzia, pani Jadwiga, Patrycja, wiele innych osób
i, oczywiście, ojciec Leon - to był dobry, wartościowy dzień
Wszystkich serdecznie pozdrawiam :) Joasia Jurkiewicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz