poniedziałek, 25 stycznia 2021

Ze Zwiastunem z Gór w Krościenku nad Dunajcem i na Kopiej Górce.

Szczęść Boże - witam serdecznie :) Jest druga połowa stycznia 2021 roku i kilka dni temu wreszcie nadeszła prawdziwa zima jaką pamiętamy sprzed kilku, kilkunastu lat, a osoby urodzone odrobinę wcześniej, tak jak ja :) z czasów dzieciństwa, z lat XX-go wieku :))) 
Za oknami mroźno i biało, małe dzieci, które do niedawna może nawet nie widziały takiego wspaniałego śniegu, uczą się lepić bałwanki i zjeżdżają z każdej możliwej górki na sankach, plastikowych jabłuszkach, na butach, nierzadko upadając i turlając się w śnieżnych zaspach tak, jak my turlaliśmy się, zjeżdżaliśmy do upadłego wracając ze szkoły do domu dopiero, gdy zrobiło się całkiem ciemno. Pamiętasz, drogi Czytelniku, jak to było cudnie :))) gdy biegło się prosto po lekcjach do pobliskiego parku, tornistry lądowały na jednym stosie rzucane w locie gdzieś pod ośnieżonymi krzewami i dalej.... co kto miał i jak umiał - mocne buty z szalonym pędem jadące z górki po wyślizganych wcześniej przez innych, oblodzonych ślizgawkach :) przykręcane kluczykiem do zelówek butów łyżwy ślizgające się po skutej mocnym, grubym lodem powierzchni parkowych stawów :) drewniane saneczki śmigające z wyższej górki ze świstem wiatru w uszach, wymagające sporych umiejętności nadawania kierunku jazdy, żeby nie zaliczyć po drodze któregoś z parkowych drzew czy latarń :) lub cokolwiek, co nadawało się do zjeżdżania - własny tornister albo zimowa kurtka i spodnie :))) Rodzice wiedzieli, że nie ma takiej siły, która skłoniłaby nas do powrotu do domu prosto ze szkoły - Mamusia szykowała rano podwójną ilość kanapek na drugie śniadanie, albo zjadało się drożdżową bułeczkę kupioną w sklepiku szkolnym i... hajda do parku!!! Jakże wspaniale oddychało się mroźnym, ostrym powietrzem, ile łapaliśmy odporności szalejąc przez 2-3 godziny dziennie na śniegu, jak wiele było śmiechu, pisku i krzyku przy szalonej jeździe z góry na łepetynę intuicyjnie wyczuwając kierunek zjeżdżania, aby głowy dzieciaków pozostały w całości.
Przez wszystkie lata szkolne podczas zimowych śnieżnych i lodowych szaleństw nie stało się żadnemu z moich koleżanek i kolegów nic złego. Wracaliśmy do domu wytarzani 
w białym puchu :))) kurtki, czapki, szaliki, spodnie, buty i rękawiczki były tak oblepione zamarzającym na nich śniegiem, że po zdjęciu z siebie ubrania w mieszkaniu wszystko trzeba było suszyć w łazience. Jeszcze dziś widzę i czuję załzawione oczy i mocno zaróżowione, zmarznięte na powierzchni, a w środku gorące od mrozu i śniegu policzki 
i nos, które już w parku przybierały kolor pąsowy, zaś po wejściu do domu i zetknięciu się 
z ciepłym powietrzem były napięte do granic możliwości i miało się wrażenie, że za chwilę krew z nich tryśnie :) Po gorącym posiłku, kąpieli i odrobieniu lekcji wszystko wracało do normy - na wszelki wypadek wieczorem Mamusia mierzyła temperaturę i dawała do wypicia herbatę z cytryną, czasem gorące mleko z masłem i miodem, zaś następnego dnia zakładaliśmy wysuszone ubranie, szliśmy do szkoły na lekcje i... Po południu znów biegliśmy do parku i wszystko zaczynało się od początku :)))
Takie to naszły mnie dzisiaj zimowe cudne wspomnienia i marzenia...
W tych dniach, a właściwie grudniowych i styczniowych tygodniach przeczytałam niezwykle interesującą, wspaniałą książkę o osobie i życiu Czcigodnego Sługi Bożego Ojca Franciszka Blachnickiego, o powstawaniu i latach rozwoju Ruchu Światło-Życie - 
"Nasze korzenie" autorstwa Doroty Seweryn - jednej z pierwszych dziewcząt współpracujących z księdzem Franciszkiem od pięćdziesiątych lat XX-go wieku, założycielek Wspólnoty Życia Konsekrowanego. Czytałam długo, nie śpiesząc się, przez kilka tygodni, ze wzruszeniem i wielkim zainteresowaniem wciąż wracając do wcześniej przeczytanych rozdziałów.
Kochana Doroto :))) jestem Tobie bardzo wdzięczna za tę piękną opowieść. Jest to właściwie zbiór wspomnień, reportaży, dokumentalnych relacji z życia Ojca Franciszka Blachnickiego, barwnie przedstawione trudne wojenne i powojenne lata, niesamowite wydarzenia wpływające pośrednio i bezpośrednio na wybory, których dokonywał Sługa Boży Ksiądz Blachnicki. Czytając o kolejnych wydarzeniach miałam wrażenie, że opowiada swoje przeżycia i doświadczenia tamta młoda, szesnastoletnia dziewczyna zaledwie  rozpoczynająca dorosłe życie, która z ogromnym zaangażowaniem podejmuje się wielkiej, bezinteresownej pracy na rzecz Kościoła Katolickiego na Śląsku i dalej w całej Polsce, porwana i zauroczona niesamowitą osobowością, duchowością i ogromną pracowitością - często ponad siły - tego tak bardzo wydawałoby się zwyczajnego, a jednak niezwykłego księdza, który mając lat kilkanaście utracił wiarę, zaś jako dwudziestolatek, po przeżyciu kilkunastu strasznych, pełnych cierpienia miesięcy w obozie koncentracyjnym Auschwitz jako jeden z pierwszych więźniów (od czerwca 1940 do września 1941 roku- przez miesiąc w bunkrze karnym, w którym w rok później zginął Ojciec Maksymilian Kolbe), następnie przetransportowany i uwięziony przez Niemców w Zabrzu, a później 
w celi śmierci w Katowicach, czekając w nieustannej niepewności na wykonanie wyroku przeżył swoje nawrócenie 17 czerwca 1942 roku i powierzył siebie i całe swoje życie Panu Bogu. W końcu po wojnie został wspaniałym kapłanem i niesamowicie zaangażowanym twórcą Ruchu Oazowego Światło-Życie współpracującym między innymi z księdzem Karolem Wojtyłą - w kolejnych latach wspomaganym w swoim działaniu pełną aprobatą 
i błogosławieństwem Ojca Świętego Jana Pawła II, gorliwym czcicielem Jezusa Chrystusa Sługi i Maryi Niepokalanej Matki Kościoła. Ta książka sprawiła mi wielką radość otwierając w głowie i w sercu cudowne wspomnienia oazowe, a jednocześnie uzupełniając moją jakże niedoskonałą wiedzę o osobie Ojca Franciszka, o jego życiu, działaniu, cechach charakteru, celach jakie wyznaczał do osiągnięcia sobie i swoim współpracownikom, 
o sposobach pracy, kontaktach z jakże ogromną ilością ludzi, których spotykał na swojej  drodze duszpasterskiej, o jego duchowości, walce o drugiego człowieka, o zasadach, których przestrzegał zawsze, niezależnie od przeciwności losu, o wielkim sercu, dniach 
i nocach wypełnionych entuzjastyczną, wielką pracą, nierzadko bez godziny snu, aby tylko działać dla dobra bliźniego i Kościoła.
Dzięki tej wspaniałej opowieści dopiero teraz tak naprawdę poznałam początki tworzenia Ruchu Światło-Życie, w którym z radosnym zaangażowaniem czynnie uczestniczyłam od szesnastego do dwudziestego piątego roku życia w latach 1977-1986. Pamiętam, że 
w Szczawie Białe, w Tylmanowej, Tylce czy w Krościenku podczas letnich rekolekcji oazowych warunki mieszkaniowe i żywieniowe były skromne, ale jako młodzi, pełni entuzjazmu oazowicze nie zwracaliśmy na to uwagi - rozpierała nas radość życia, poznawania Ewangelii, modlitwy, górskich wędrówek. Nie zwracaliśmy uwagi na niewygody - nosiliśmy wodę ze studni, chłopcy często korzystali z kąpieli w potoku, spaliśmy pokotem na drewnianych podłogach w gościnnych góralskich domach, zjadaliśmy stosy kanapek z dżemem (żółty ser czy wędlina były luksusowym dodatkiem), zaś w porze obiadowej z ogromnym apetytem pochłanialiśmy hektolitry warzywnej zupy (od święta z tak zwaną wkładką) ugotowanej przez osoby mające danego dnia dyżur gospodarczy często pod przewodnictwem pełniącej rolę szefa kuchni Babci lub Cioci :))) Mimo ogromnych trudności w zaopatrzeniu i niewielkich środkach finansowych nigdy nie byliśmy głodni - szczerze mówiąc jako nastolatka nie zastanawiałam się nad tym, skąd się to wszystko bierze, choć wiedziałam, że w domu Rodzice także musieli się mocno nagłowić, aby pokonywać codzienne problemy bytowe. Dopiero teraz, po przeczytaniu "Naszych korzeni", widzę jasno, jak ogromnej pracy podjął się Ojciec Franciszek Blachnicki - oczywiście najważniejsze były i są założenia duszpasterskie, duchowość, ale przecież trzeba było (i nadal tak jest, tylko już w zupełnie innych warunkach i możliwościach) ogarniać całość materialnie i Ojciec, niewątpliwie z Bożą pomocą (mając przy sobie zapracowane od rana do nocy - a nierzadko bez snu do kolejnego poranka - rozmodlone, wspaniałe Dziewczyny), działał cuda. Kupował i remontował kolejne potrzebne dla Ruchu domy, zagospodarowywał Kopią Górkę i inne miejsca budując amfiteatry, Namioty Spotkania, głosił Ewangelię nie tylko w Polsce - jeździł do wielu krajów - przyjmował w Centrum Ruchu Światło-Życie niezliczoną ilość gości z Polski i z zagranicy chcących nauczyć się od niego prowadzenia rekolekcji, organizował oazy i... karmił każdego lata dziesiątki tysięcy oazowiczów - a to wszystko właściwie bez pieniędzy. Zawsze w wyniku ciężkiej pracy 
i dzięki wielkiej, ufnej modlitwie znajdowali się ofiarodawcy - dla mnie to były i są nieustające cuda rozmnożenia. Pamiętam wysyłane przez nas, oazowiczów z całej Polski, przekazy pieniężne na drobne kwoty, aby pokryć kary finansowe, które ówczesna władza nakładała na Górali wynajmujących oazowiczom swoje domy na czas rekolekcji 
i niewielkie paczki z węglem, które wysyłaliśmy jesienią i zimą, gdy okazało się, że mieszkańcy Kopiej Górki nie dostali przydziału na opał - ale o tych faktach także przypomniałam sobie po wielu latach dzięki książce "Nasze korzenie". Kochana Doroto, Twoje wspomnienia to wielkie, wspaniałe Dzieło!
Dziękuję, że napisałaś tę niezwykle wartościową, piękną książkę i szczególnie jestem wdzięczna Tobie, Doroto, za wspaniały upominek :))) Podarowałaś mi "Nasze korzenie" 
z dedykacją, kiedy spotkałyśmy się na Kopiej Górce 13 czerwca 2020 roku - tak długi czas upłynął zanim przeczytałam książkę, ponieważ zaraz po powrocie do Łodzi pożyczyłam ją moim kochanym Rodzicom i oni pierwsi czytali z zapartym tchem poznając historię życia Ojca Blachnickiego i powstawania Ruchu Światło-Życie.
W czerwcu przyjechałam do Krościenka do parafii Wszystkich Świętych - kościoła Chrystusa Dobrego Pasterza ze świadectwem o Pierwszej Oazie w Rzymie przeżywanej 
To była pierwsza parafia, do której przyprowadził mnie nasz umiłowany Zwiastun z Gór po trzymiesięcznej ogólnopolskiej i światowej izolacji spowodowanej wiosennym atakiem rozprzestrzeniającej się na całym świecie choroby - widocznie po długiej przerwie w moim siedmioletnim pielgrzymowaniu ze świadectwem i promocją "Zwiastunowi z Gór" po parafiach w całej Polsce pierwszym miejscem miało być właśnie Krościenko, Centrum Ruchu Światło-Życie na Kopiej Górce i kościół Chrystusa Dobrego Pasterza, w którego dolnej części znajduje się miejsce ziemskiego spoczynku Czcigodnego Sługi Bożego Księdza Franciszka Blachnickiego, a także pierwszy kościół pod wezwaniem Wszystkich Świętych. Jestem ogromnie wdzięczna księdzu proboszczowi Henrykowi Homoncikowi za zaproszenie i umożliwienie mi dzielenia się moim świadectwem, dziękuję za wielkie serce, gościnność, za wszelkie dobro, którego doświadczyłam :)))
 
Dziękuję także Siostrom Służebniczkom Bogarodzicy Dziewicy Niepokalanie Poczętej za przyjęcie mnie pod gościnnym dachem ich domu, za ciepło, modlitwę, życzliwość :))) 
Bóg zapłać, kochana Siostro Renato i wszystkie Siostry z Domu Sióstr Służebniczek Dębickich w Krościenku :) 
Dzięki formacji oazowej czas, gdy zaliczałam się do młodzieży i kolejne lata mojego dorosłego życia aż do dzisiaj zostały jasno ukierunkowane. Wychowałam się w rodzinie katolickiej, mam wspaniałych, kochających Rodziców, Babcie i Dziadkowie także byli dobrymi, mądrymi, kochanymi ludźmi i zawsze w domu Pan Bóg był na pierwszym miejscu, ale Ruch Światło-Życie stał się dla mnie dodatkową możliwością poznawania Ewangelii Chrystusa, zgłębiania prawd wiary, rozwoju duchowego. Dzięki systematycznym spotkaniom formacyjnym odbywającym się pod przewodnictwem mojego moderatora, księdza Tadeusza Batora, w ciągu roku szkolnego w parafii Dobrego Pasterza w Łodzi 
i dzięki przeżywanym w każde wakacje w górach i w innych miejscach w Polsce rekolekcjom oazowym umacniałam się w wierze, uczyłam się funkcjonowania we wspólnocie, ciągłego podążania za Ewangelią Chrystusa, odwagi i otwartości 
w codziennym życiu i działaniu, ewangelizacji na co dzień w szkole i pracy - nie tyle głoszeniem, co stylem bycia, sposobem podejścia do drugiego człowieka, zwyczajnym, nieustannym przyznawaniem się swoim życiem i pracą do Pana Jezusa, do żywej wiary 
w codziennych czynnościach, spotkaniach, rozmowach. Tak kształtował nas Ojciec Franciszek Blachnicki, a za nim inni księża moderatorzy. Ciepło i radośnie wspominam tamte lata mojego czynnego działania w Ruchu Światło-Życie wdzięczna Panu Bogu za wszystko, co mnie spotkało. W moim sercu pozostała mocna, niezatarta pieczęć wartości wiary, przyjęcia Jezusa Chrystusa jako jedynego Pana i Zbawiciela.
Ta pieczęć została dodatkowo umocniona niezwykłym Darem - Pierwszą Oazą III-go stopnia w Rzymie, którą miałam szczęście przeżyć wraz z grupą stu dwudziestu oazowiczów z całej Polski w sierpniu 1979 roku, odbywającej się na zaproszenie i u boku umiłowanego Ojca Świętego Jana Pawła II - na bazie tamtych wspomnień powstała osiem lat temu książka "Zwiastunowi z Gór". Związana nierozerwalnie z tym wydarzeniem była przeżyta przeze mnie drugi raz oaza II-go stopnia (rok wcześniej uczestniczyłam już 
II-gim stopniu oazowym na rekolekcjach z księdzem Tadeuszem Batorem w Szczawie Białe) - bardzo wyjątkowa, ponieważ były to rekolekcje przygotowujące oazowiczów do wyjazdu na III-ci stopień do Rzymu. Oaza odbyła się w Krościenku, a moderatorem był Ksiądz Franciszek Blachnicki. Tak więc czytając teraz "Nasze korzenie" czuję się mocno związana ze wszystkim o czym napisała Dorota - szczególnie z Krościenkiem i Kopią Górką - Centrum Ruchu Światło-Życie, z Ojcem Blachnickim - wspominam Go ze wzruszeniem i podziwem. Pamiętam, że jako osiemnastoletnia młodzież trochę baliśmy się tego z pozoru surowego, odrobinę groźnego i zawsze zapracowanego, wymagającego od siebie i innych, mądrego, rozmodlonego Księdza, który po chwili rozmowy, przy bliższym poznaniu okazywał się ciepłym człowiekiem, otwartym na młodzieżowe problemy, uśmiechającym się do nas, okazującym poczucie humoru. Ojciec był niezwykle inteligentnym i niewątpliwie wymagającym, mądrze wpływającym na nasz rozwój duchowy Kapłanem. Rekolekcje oazowe przeżyte w Krościenku z Ojcem Franciszkiem Blachnickim przed Oazą Rzymską (na którą nie mógł z nami pojechać, ponieważ nie otrzymał wtedy paszportu) także stały się dla mnie bardzo mocną pieczęcią umacniającą 
w podążaniu za nauką Chrystusa drogą Prawdy. Wszystkie tamte wydarzenia zapisały się 
w mojej głowie i sercu i wywarły niezatarty wpływ na dalsze lata mojego życia, lecz dopiero teraz, dzięki książce "Nasze korzenie", po ponad czterdziestu latach, które upłynęły od tamtych rekolekcji oazowych, poznaję tak naprawdę, od początku te właśnie korzenie 
i myślę, że tę niezwykłą opowieść powinien przeczytać każdy, kto choć przez chwilę był lub jest związany z Ruchem Światło-Życie :) A także bardzo namawiam osoby z innych wspólnot, wszystkich, którym drogi jest Kościół katolicki, aby zapoznali się z tą książką 
i dzięki niej poznali bliżej niezwykłego Kapłana, wspaniałego Człowieka Wiary, Nadziei 
i Miłości - Księdza Franciszka Blachnickiego.
https://www.youtube.com/watch?v=9EEzKUybCO4
Parafia Wszystkich Świętych w Krościenku nad Dunajcem była 238 miejscem, do którego trafiłam ze świadectwem osobistych spotkań ze Świętym Janem Pawłem Wielkim 
i promocją moich wspomnień z Pierwszej Oazy Rzymskiej "Zwiastunowi z Gór" w czasie siedmiu lat pielgrzymowania. Całą sobotę i niedzielę 13-14 czerwca, aż do poniedziałku, gdy musiałam odjechać do domu (chciałabym zostać dłużej, ale czekały mnie kolejne trasy) wypełniły mi cudowne spotkania, nie kończące się rozmowy, spacery po Krościenku, Kopiej Górce, wspomnieniowe zwiedzanie i skupienie w starym kościele Wszystkich Świętych (ostatnio byłam w Krościenku około trzydzieści lat temu).
Oczywiście był też czas na Eucharystię, modlitwę osobistą i wspólnotową, wzruszające chwile przy sarkofagu Ojca Franciszka Blachnickiego w kościele Chrystusa Dobrego Pasterza - w wielu miejscach towarzyszył mi ksiądz proboszcz Henryk Homoncik. 
W sobotę wczesnym popołudniem wybraliśmy się razem do Centrum Ruchu na Kopią Górkę - to był wspaniały czas cudownych spotkań i wspomnień. Długo rozmawialiśmy - ksiądz Henryk i ja, chwilami ze łzami wzruszenia, a także z radosnym uśmiechem z Dorotą Seweryn, Stanisławą Orzeł, z księdzem Markiem Sędkiem - obecnym moderatorem generalnym Ruchu Światło-Życie, z Agatą i Andrzejem pracującymi w Diakonii. 
Czekało mnie jeszcze tego sobotniego popołudnia jedno niezwykle radosne, zupełnie nie zaplanowane na ludzki sposób spotkanie - właśnie  wtedy, gdy dotarłam do Krościenka, 
z Białegostoku przyjechał na Kopią Górkę przyjaciel kardynała Karola Wojtyły i księdza Franciszka Blachnickiego, przez wiele lat ściśle współpracujący w organizowaniu 
i prowadzeniu oazowych rekolekcji ksiądz Józef Grygotowicz, który w wakacje 1980 roku - podobnie jak w innych latach - był głównym organizatorem i moderatorem oazy przygotowującej animatorów, KODA w Tylmanowej - miejscowości położonej około 10 kilometrów od Krościenka nad Dunajcem.
Ponad czterdzieści lat temu, w rok po Pierwszej Oazie w Rzymie, byłam uczestniczką KODA w Tylmanowej przygotowanej i zarządzanej przez księdza Józefa, zaś bezpośrednią moderatorką grupy była Elżbieta Młyńska obecnie pełniąca funkcję wizytatora katechetów w Wydziale Katechetycznym Archidiecezji Białostockiej, która także przyjechała do Krościenka razem z księdzem. Odnaleźliśmy się po napisaniu moich wspomnień już wcześniej, w 2014 roku w Białymstoku i spotykaliśmy się kilkakrotnie, gdy przyjeżdżałam ze świadectwem "Zwiastunowi z Gór" do kolejnych białostockich parafii.
W 2020 roku planowaliśmy spotkanie w maju, gdy miałam podzielić się świadectwem Pierwszej Oazy Rzymskiej podczas kolejnego Papieskiego Forum Młodych w dniu Setnych Urodzin Ojca Świętego Jana Pawła II , zaproszona rok wcześniej przez pomysłodawczynię 
i główną organizatorkę tego przedsięwzięcia, katechetkę Basię Bachurek.
Niestety, ze względu na sytuację epidemiczną Forum odbyło się wirtualnie, więc swoje świadectwo także nagrałam, zostało dołączone do filmu przygotowanego przez Basię i młodzież do opublikowania w internecie 18 maja więc nie pojechałam do Białegostoku.
https://www.youtube.com/watch?v=yZ80-7M2_14
Za to w niespełna miesiąc później zupełnie niespodziewanie, nie umawiając się ani nie informując wzajemnie o planach na najbliższe dni, spotkaliśmy się na Kopiej Górce 
w centrum Ruchu Światło-Życie, gdy Ela i ksiądz Józef przyjechali do Krościenka i do Tylmanowej, gdzie odwiedzali dawnych przyjaciół - gospodarzy, którzy przez wiele lat przyjmowali u siebie w domach oazowiczów. Tak więc radosne popołudnie na Kopiej Górce zostało ubogacone kolejnym pięknym spotkaniem, ciepłem wspomnień, dzieleniem się aktualnymi wiadomościami, wrażeniami. Czasem zastanawiam się, rozważam jak wielka siła drzemie w oazowiczach - ile tej siły, dobra, piękna zaszczepiono w naszych głowach i sercach podczas rekolekcji oazowych, jak bardzo natchniony Duchem Świętym był Ojciec Franciszek Blachnicki tworząc Ruch Światło-Życie i jego przeróżne formacje ubogacone w siłę Słowa Bożego i Eucharystii - że ta ogromna praca i modlitwa wciąż owocuje w wielu z nas zaangażowanych przez choćby krótki czas w oazowe życie. Przechowujemy to bogactwo w sercach i przez następne lata trwamy, z Bożą pomocą nie ulegamy propagandzie lekkiej, łatwej drogi bez zobowiązań, wciąż staramy się podążać za Ewangelią Chrystusa i dzielić się tym Darem. No i wspaniałe jest to, że gdy udaje się nam spotykać, nawet po wielu latach, to rozumiemy się bez zbędnych słów i te spotkania, rozmowy, radosne wspominanie, wspólna modlitwa znów mobilizują, stają się kolejnym bodźcem do działania, owocują w nas dobrem, otwierają na gotowość do dalszej pracy. Dziękuję Panu Bogu za dar tych spotkań. Niezależnie od tego, kim jestem w życiu, co robię na co dzień, jaką mam rodzinę, gdzie pracuję wiem, że mam być świadkiem Chrystusa. Nie wiemy ile czasu daje nam Pan Bóg tu, na Ziemi - Ojciec Franciszek Blachnicki uczył nas 
i pokazywał swoim życiem, podobnie jak Święty Jan Paweł II, że mamy być świadkami Ewangelii Jezusa w zwykłej codzienności - nie zamykać się we własnych wspólnotach.
Równie pięknym dniem była dla mnie niedziela - uczestniczenie w porannej Eucharystii, 
a później, pod koniec każdej Mszy Świętej, jak zawsze, dzielenie się świadectwem osobistych spotkań z Janem Pawłem II w Rzymie i w Castel Gandolfo podczas Pierwszej Oazy Rzymskiej, wartości każdego słowa Ojca Świętego, które nam przekazywał prosząc, abyśmy nieśli je dalej do kolegów, rodzin, do rodaków w kraju. I tak jak zwykle bywa, po każdej Eucharystii z radością spotykałam się z czytelnikami przy stole z książkami. 
Te spotkania, rozmowy są dla mnie zawsze bardzo ważne - sprawiają dużą przyjemność, dają siłę do dalszego pielgrzymowania z moim świadectwem, ubogacają słuchaniem poszczególnych opowiadań o ważnych wydarzeniach życiowych, które jakże często przybliżają lub wręcz prowadzą człowieka do Pana Boga.
Jeszcze raz pragnę podziękować księdzu proboszczowi Henrykowi, księżom wikariuszom, siostrom zakonnym, czytelnikom, Dorocie, Stasi, Agacie, Andrzejowi, księdzu Markowi, Eli i księdzu Józefowi - wszystkim, których spotkałam w Krościenku i na Kopiej Górce za te cudowne czerwcowe dni, za dobro, które stało się moim udziałem :))) Bóg zapłać! Dziękuję za każdą chwilę Panu Bogu, że pozwolił mi tam być :)))
Oaza - 1 kwietnia 1979
Szedłeś pustynią
ja przy Twoim boku
dokoła był tylko
szary suchy
piasek
Trzymałeś mocno
moją dłoń
dodawałeś mi sił...
Byłeś już zmęczony
ale szedłeś wytrwale
niosąc życiodajną
Wodę.
Nie mogłem nadążyć
za Twymi krokami
gwałtownie wyrwałem rękę
z Twojej mocnej
dłoni
głupi krnąbrny dzieciak...
Ty poszedłeś dalej
unosząc ze sobą
Wodę...
Przesłonił Cię
szary tuman pyłu
Zaschło mi w gardle
słońce paliło głowę
Moc
która mnie podtrzymywała
odeszła wraz
z Tobą, Jezu
Usiadłem na piasku
samotny
bezradny
Myślałem że umrę
bo Ty mnie opuściłeś...
Oskarżałem Ciebie
choć sam odszedłem
Lecz gdy podniosłem
głowę
zobaczyłem że stoisz
i czekasz
Podniosłem się
powoli
zacząłem iść
w Twoim kierunku
Zawołałeś
no choćże głuptasie -
resztkami sił
dowlokłem się do
Twoich stóp...
Panie...
Hojnie obdarowałeś mnie
kroplą
Żywej Wody
Pełen nowych sił
wstałem
i rozejrzałem się dokoła
Zniknął szary pył
cichutko szemrało 
Źródło
Byłem w Oazie... 
Wszystkich najserdeczniej pozdrawiam :)                                                            Joasia Jurkiewicz